Zamach w Paryżu mocno wstrząsnął całym sportem, w tym także kolarstwem. Z tyłu głowy przewijały się czarne wyobrażenia, co by się stało, gdyby atak wydarzył się podczas wyścigu...
Tragedia w Paryżu mocno dotknęła kolarski świat i nie mogła tak po prostu przejść bez echa. Nie bez powodu, bo to właśnie w stolicy Francji kończy się największy i najbardziej prestiżowy wyścig Tour de France.
Zagrożenie terrorystyczne nie jest dla kolarzy niczym obojętnym. Uczestniczymy w różnych wyścigach na całym świecie, a kolarstwo jest akurat dyscypliną, którą trudno zabezpieczyć w stu procentach na każdym odcinku rozległej trasy. Teoretycznie jesteśmy narażeni na zamach przez cały czas. Zresztą, nawet w tym roku doszło do przypadku, że jeden wyścig został anulowany właśnie ze względu na groźbę zamachu. Wprawdzie to tylko incydent, ale jednak się wydarzył, czego nie wolno bagatelizować.
Po paryskim dramacie wszyscy jesteśmy bardzo przerażeni i sceptyczni. Mimo to, w mojej opinii nie należy chować głowy w piasek i zamykać się w piwnicy na cztery spusty. Przestępcom z Państwa Islamskiego nie zależy na niczym innym jak wywołaniu popłochu i niepewności. Trzeba się temu przeciwstawić, żyć dalej. Nie sądzę, żeby jednorazowy incydent wpłynął teraz na odwołanie jakiegokolwiek wyścigu, a już na pewno przyczynił się do odwołania Tour de France. Terroryści nie zabiją kolarstwa. Takie same teorie można wygłaszać pod adresem piłki nożnej, skoro celami agresji były stadiony piłkarskie. Jednak, pomimo tych faktów, większość spotkań, poza nielicznymi wyjątkami, odbyła się zgodnie z planem. Podsumowując, musimy dalej robić swoje, a służby odpowiadające za bezpieczeństwo z pewnością zrobią wszystko, aby uchronić nas i kibiców przed najgorszym. Gdzieś tam również głęboko wierzę (może naiwnie), że ludzie pójdą w końcu po rozum do głowy, dzięki czemu wreszcie zapanuje pokój na świecie.
