W 5 lat nie miałem tylu gleb co ostatnio. Na Memoriale Szozdy w Prudniku wywróciłem się z pozoru niegroźnie. Bolesne skutki odezwały nazajutrz rano. Cóż, nie wiem co teraz będzie.
W zeszłym tygodniu część chłopaków zrobiła sobie wolne przed interesująco zapowiadającymi się wyścigami we wrześniu, ale druga reszta postanowiła pojechać parę treningowych startów dla podtrzymania formy. Ja, mając nadzieje na przerwanie klątwy drugich miejsc, wybrałem aktywny weekend.
W sobotę udałem się kilka kilometrów od domu do Prudnika na Memoriał Stanisława Szozdy. Niestety, kolejny wyścig – kolejny upadek. Na ostatnich rundach wywrócił się przede mną zawodnik, próbowałem wyhamować i nieco zmniejszyć prędkość, lecz upadku nie uniknąłem. Zaliczyłem glebę na małej szybkości i wydawało się, że nic poważnego się nie stało. Dopiero potem wyszło szydło z worka.
Na drugi dzień odczułem ból w pozdzieranym biodrze. Trochę to zbagatelizowałem i nie zrezygnowałem z udziału w Tour de Rybnik. Po kilku kilometrach zaczęło robić się nieciekawie. Ból wzrastał, noga spuchnęła, porobiły się odparzenia od odbicia. Wyjścia nie było – musiałem się wycofać.
Jestem naprawdę wkurzony tym co się dzieje. Serio, w ostatnich pięciu latach nie wywaliłem się tyle razy co w poprzednich tygodniach. Naturalnie mój występ w Cyklo Gdynia stoi pod znakiem zapytania. Na razie lekarz zakazał nawet patrzeć na rower. Mam zapisane antybiotyki, zażywam różne leki, ale decyzja o tym czy wystartuję zapadnie w czwartek. Oczywiście chciałbym, ale muszę kierować się zdrowym rozsądkiem. Nie ma mowy kręcić się niedoleczony, bo dalsze konsekwencje mogą być o wiele poważniejsze.