BLOG / Paweł Franczak

Franczak: przegrać z pogromcą Cavendisha? Żaden wstyd!

Najpierw chciałem w ogóle nie startować. Potem mówiłem, że jako lider nie podołam. Na szczęście byli ze mną chłopacy z ekipy, którzy podnieśli mnie na duchu i wybili głupie myśli. Pojechałem, byłem drugi na etapie, w generalce mogłem zostać w dziesiątce, ale nie starczyło sił. 

Na kilka godzin przed Czech Cycling Tour nie liczyłem na dobry wynik.  Minęło zaledwie parę dni od Tour de Pologne, a ja ciągle czułem się fatalnie.  Nie tylko nie zdążyłem się odpowiednio zregenerować, od poniedziałku walczyłem  dodatkowo z porządnym przeziębieniem. Gdzieś za mocno nastawiłem klimatyzację i wylądowałem w łóżku. Poważnie zastanawiałem się nad wycofaniem z listy startowej. Koniec końców podjąłem ryzyko. Chory i zmęczony postanowiłem, że pojadę.  

Pierwszy dzień wyścigu nie należał do wymagających. Jechaliśmy drużynową jazdę na czas, która raczej nie stanowi dużego obciążenia dla organizmu. Sama konkurencja była trochę zagadką, jeśli mówimy o naszej ekipie. Nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia z drużynówką w obecnym składzie personalnym. Tymczasem zajęliśmy dobre szóste miejsce, nie mając za sobą zupełnie żadnego przygotowania.

Łudziłem się, że lekki wstęp nie wymęczy jeszcze bardziej i pomoże w regeneracji. Nazajutrz obudziłem się bardzo słaby. Co gorsza zostałem wytypowany do liderowania na drugim etapie. W takim stanie dałbym sobie głowę uciąć,  że nie podołam. Z duchową pomocą natychmiast nadeszła ekipa. Otrzymałem mnóstwo słów wsparcia i motywacji.  „Franek cały czas jesteś drugi, nie ma bata jedziemy pod Ciebie” – to podziałało na mnie jak czerwona płachta na byka.

To, że pojechałem i zająłem drugie miejsce (w tym przypadku bardzo dobre) zawdzięczam całemu teamowi ActiveJet Team. W kluczowych momentach mogłem liczyć na wsparcie Kamila Gradka. Po kapitalnym manewru naszej spółki przeskoczyłem z  dwudziestki do pierwszej grupy, złożonej z dziesięciu zawodników.

Wiedziałem ze Etixx powalczy o zwycięstwo. Przed metą zaatakował Stybar , z innymi zawodnikami natychmiast ruszyliśmy za nim, aż nagle Zdenek odpuścił. Nadzieja nie trwała długo, bo z tyłu zaskoczyć nas Gaviria. Wówczas zdałem sobie sprawę, że nie mam szans na zwycięstwo.

Można mówić, że klątwa drugich miejsc trwa w najlepsze.  W teorii niby wszystko się zgadza, ale jeśli czytacie mnie regularnie,  to pewnie zauważyliśmy, że każdy osiągnięty wynik oceniam indywidualnie, przez pryzmat różnych czynników. W tym przypadku – drugą pozycję traktuję jako duży sukces. Zmęczenie nie położyło moich marzeń. Podbudowany przez ekipę zawojowałem w czołówce, przegrywając tylko z Fernando Gavirią.  Kto interesuje się kolarstwem, wie, że to kolarz nie od parady. W tym roku wygrywał nawet finisze z Markiem Cavendishem. Nie bez powodu jest uważany za jednego z najszybszych na świecie. 

Ciężka praca na drugim etapie zabrała wiele sił na ostatnią partię startu. Z dnia na dzień czułem się coraz gorzej. Jakby to nie wystarczyło, pojawiały się inne problemy. Na trzecim etapie los zrewanżował sobie chyba całe szczęście, jakie kiedykolwiek miałem.  Zaczęło się od kraksy. Nie licząc połamania roweru i paru bolesnych siniaków, wyszedłem właściwie bez szwanku. Po szybkiej wymianie roweru mogłem jechać dalej.  Chłopaki z grupy cierpliwie na mnie zaczekali i pomogli wrócić do peletonu. Niestety na tym się nie skończyło. Po drodze dwa razy zjeżdżałem do serwisu, bo kierownica postanowiła strzelić focha, odmawiając posłuszeństwa.

Niezbyt dobry dzień nieoczekiwanie zakończył się całkiem obiecująco. Przed decydującym podjazdem i finiszem na rundach, trafiłem do grupy 50 kolarzy, która miała rozstrzygnąć między sobą losy etapu. Do mety dotarłem z na tyle dobrym wynikiem, że wskoczyłem na 9.miejsce w generalce.   Niestety utrzymanie miejsca w czubie do samego końca, było raczej niemożliwe. Na ostatnim etapie nie miałem dostatecznie dużo sił, a peleton nie zaniechał walki. 

Kilka dni po wyścigu w ogóle nie wychodziłem nie trenowałem.  Pora wreszcie odpocząć jak należy. W weekend jadę co prawda w dwóch jednodniowych wyścigach, ale docelowo będę przygotowywał się na ciekawe starty we wrześniu. Pojedziemy m.in. w klasykach  Velothon Stockholm w Szwecji i Rund um Sebnitz w Niemczech oraz czeskiej etapówce Krajem Vina.  Zapowiada się bardzo ciekawy miesiąc,  pełen rywalizacji z ekipami protourowymi i prokontynentalnymi.

O mnie

ksywka
Franek
największy sukces
Zwycięstwo w Pucharze Uzdrowisk Karpackich
marzenie
Mieć szczęśliwą rodzinę, dom i zarabiać na życie jeżdżąc na rowerze
więcej

Autorzy