Active Jet Team pojechała w Mistrzostwach Polski na medal. Mi niestety ponownie przydarzył się pech, przez który na samym początku zostałem wykluczony z walki o medale.
Do Mistrzostw Polski podszedłem bardzo optymistycznie nastawiony. Wcześniejsze klasyki pokazały, że odzyskałem dawną, dobrą formę do tego stopnia, że mogłem myśleć o włączeniu się do walki o medale. Niestety pech, który nie opuszczał mnie w poprzednich wyścigach, nadal nie zaprzestał prześladowań. Zaraz po starcie miałem defekt roweru i musiałem zmienić koło, w wyniku czego straciłem kontakt z grupą i jechałem z tyłu. Do reszty dołączyłem dopiero w okolicach Sobótce, gdy zdążyła uformować się ucieczka, która w niezmienionym składzie dotarła do mety w pierwszej kolejności. Ja w tym czasie byłem zbyt zmęczony na dalszą jazdę na wysokich obrotach. Musiałem zwolnić, ale siły wróciły szybko i rozpocząłem pościg. Po drodze było dużo odjazdów z peletonem, w jednym zabrałem się z Rafałem Majką, Maćkiem Paterskim i pięcioma innymi kolarzami. Zaczęliśmy współpracować i mimo 1,5 minutowej straty dogoniliśmy 15-osobową ucieczkę jeszcze przed metą. Był to duży wysiłek, ale nikt nie powie, że nie było warto. Po chwili z powrotem przystąpiliśmy do ataków, aż wykrystalizowała się czołowa piątka, a wśród niej ja i Paweł Bernas. „Berni” był w zdecydowanie lepszej kondycji. Od początku trzymał się w czołówce i lepiej znosił trudy wyścigu. W tym momencie postanowiłem odpuścić i wyprowadzić „Berniego” na jak najlepszą pozycję przed finiszem. Plan się powiódł, czego idealnym dowodem jest brązowy medal.
Jeśli chodzi o moją, siódmą pozycję to jest zadowolony, biorąc pod uwagę nieszczęśliwe okoliczności, z jakimi ponownie musiałem się zmierzyć. Może, gdyby nie to, miałbym szansę powalczyć o medal, ale takie jest kolarstwo. Chęć walki i ambicje trzeba niekiedy odłożyć na następny raz.