W życiu sportowca, po kilku udanych wyścigach, często przychodzi moment kryzysu. U mnie, gorszy moment przydarzył się podczas Fiordów. Jestem totalnie rozczarowany. To był mój najgorszy wyścig w tym sezonie. Oby następnym razem poszło lepiej.
Od początku roku startowałem w prawie wszystkich zaplanowanych wyścigach. Rzadko wrzucałem na luz, tylko konsekwentnie, bardzo często tydzień po tygodniu, brałem rower i stawiałem się na starcie kolejnych wyścigów. Osiągane rezultaty na ogół budziły moje zadowolenie. Byłem w bardzo dobrej formie, a organizm mimo natężenia wysiłku, reagował bardzo prawidłowo. Niestety, nic nie trwa wiecznie. Gdy jesteś w ciągłym biegu, robisz dużo rzeczy na raz, prędzej czy później możesz paść ofiarą załamania. Najgorsze jest to, że słabości dopadają Cie w najmniej spodziewanym momencie, z reguły wówczas, gdy wszystko toczy się jak należy.
U mnie kryzys trafił się akurat na Four de Fjords. Nie wiem w czym leżała główna przyczyna, ale wydaje mi się, że gdzieś po drodze zrobiłem błąd w przygotowaniach, poświęcając zbyt mało czasu nna odpoczynek. Jestem rozczarowany, gdyż mocno nastawiałem się na jak najlepszą jazdę w towarzystwie silnych ekip. Tymczasem było bardzo ciężko. Jak już pewnie przeczytaliście we wpisach chłopaków, każdemu dała się we znaki niesprzyjająca pogoda. Niska temperatura i ciągły deszcz doprowadzały do wielu wahań. Zdecydowanie najokropniej czułem się drugiego dnia. Było na tyle źle, że pięć razy rozważałem wycofanie. Nie dość, że czułem się źle, to jeszcze miałem świadomość utraty jakichkolwiek szans na dobre miejsca. W takich chwilach trudno o motywację, na szczęście przezwyciężyłem własne słabości i dotrwałem do końca. Mimo trudów, opłaciło się. Na ostatnim odcinku spisałem się całkiem przyzwoicie i na otarcie łez wywalczyłem 13.miejsce.
Kiepski występ nie oznacza całkowitego braku pozytywnych aspektów. Każdy wyścig, nawet ten przegrany i nieudany, jest niezwykle cennym doświadczeniem. Nie chodzi wyłącznie o możliwość walki z najlepszymi, lecz lekcje radzenia sobie z własnymi słabościami.
Po powrocie do domu, od razu podjąłem najbardziej rozsądną z możliwych decyzji i odstawiłem rower na kilka dni. Musiałem odpocząć psychicznie i przemyśleć wszystko co się stało. Teraz jest już dobrze. Obecnie trenuję w górach, mam w planie trzy solidne jednostki i i jak dobrze pójdzie, w środę pojawię się na Małopolskim Kryterium w Krakowie.