Dawno nie pisałem na moim blogu, ale ostatnio sporo się dzieje. Od kilku dni przebywam na Majorce, gdzie ostro pracuję przed nowym sezonem. To moje pierwsze prawdziwe wyzwanie w okresie przygotowawczym.
Zdecydowałem się na ten wyjazd po konsultacjach z moim trenerem. Ponieważ przed ubiegłym sezonem również wyjechałem z kraju na pierwsze treningi, w tym roku postanowiłem powtórzyć ten manewr. Zwłaszcza, że mój zeszłoroczny cykl treningowy przyniósł całkiem dobre efekty.
Na Majorce jestem od 2 grudnia. Razem z trójką innych kolegów mocno pracujemy. Zostanę tutaj prawie do samych świąt, czyli do 23 grudnia. Można zatem powiedzieć, że ominie mnie największa przedświąteczna gorączka.
Wiem, że wielu z Was sobie myśli - ten to ma dobrze. Nie siedzi w zimnej Polsce, tylko wygrzewa się na Majorce. Prawda jest jednak nieco inna. Oczywiście pogoda jest tu zdecydowanie lepsza niż w naszym kraju, ale przebywam tutaj w jednym konkretnym celu - budowaniu formy. Oczywiście nie jest to jeszcze zasadnicza część przygotowań, ale nazwałbym to solidnym początkiem.
Mój dzień podporządkowany jest całkowicie kolarstwu. Treningi zaczynamy koło 11:00. Dziennie na rowerze spędzam około czterech godzin i pokonuje około 120 kilometrów. Nie jest to może imponujący wynik, ale właśnie dokładnie o to chodzi na początku przygotowań. Nie można zbytnio przesadzić, ponieważ organizm bardzo szybko może się zbuntować. A nie ma nic gorszego niż stracony czas w okresie przygotowawczym. To później może rzutować na całym dalszym sezonie. Wiadomo, że oprócz jazdy na rowerze ważna jest też siłownia, dlatego też niej korzystam, ale podobnie jak z jazdą na rowerze - z umiarem.
Przy takim rozkładzie dnia czas mija bardzo szybko. Dzień mija za dniem i człowiek nawet sam nie wie kiedy. Do powrotu do Polski na pewno czas szybko zleci. Ale to i dobrze. Bo już powoli zaczynam myśleć o Świętach, a te wiadomo – najlepiej spędzić we własnym domu.