Franczak: wspomnienia z TdP
Sporo się ostatnio dzieje. Jeden start goni drugi, cały czas w rozjazdach i nie było czasu jeszcze, żeby podzielić się wszystkimi wrażeniami z tegorocznego Tour de Pologne, a to przecież wyścig numer jeden w całym polskim kolarstwie. Dla mnie było to po raz kolejny wielkie przeżycie i wracam myślami do imprezy organizowanej przez Czesława Langa. Oczywiście najczęściej wspominam te miłe chwile, ale na trasie nie brakowało też kryzysowych momentów, w trakcie których trzeba było po prostu pokazać charakter. Oczywiście najlepszy dla mnie był etap z metą w Rzeszowie,
gdzie stanąłem na podium jako najaktywniejszy kolarz tego dnia na trasie.
To na tym odcinku zabrałem się z kilkoma
rywalami w ucieczkę. Pracowało nam się wspólnie bardzo sprawnie . Peleton nas
dogonił, ale przynajmniej była okazja sprawdzenia się z najlepszymi kolarzami
na świecie. I muszę przyznać, że na ich tle prezentowałem się całkiem nieźle. A
po etapie podium, kibice i wielka radość. Te chwile są bardzo miłe, ale też są
ważne z innego powodu. Pozostają w pamięci i dają ogromną motywację do jeszcze
większej pracy.
Nie zawsze jednak było tak różowo. Najtrudniejszy na trasie
był dla mnie etap z metą w Warszawie. Niby płaski odcinek i powinno być
spokojnie. Na trasie przeżywałem jednak prawdziwe katusze. Właściwie do dzisiaj
nie wiem, co się ze mną działo. W samej końcówce, już na rundach czułem się
fatalnie. Głowa bardzo mnie bolała i byłem bardzo słaby. Prawdopodobnie było to
spowodowane upałem, chociaż z drugiej strony mój organizm jest przyzwyczajony
do wysiłku w wysokich temperaturach. Najważniejsze, że dojechałem do mety. W
takich warunkach wynik nie był najważniejszą sprawą.
Jak widzicie podczas wyścigu kolarskiego jest jak w życiu -
raz lepiej, raz gorzej. Najważniejsze to nigdy się nie poddawać, przetrwać kryzys
i cały czas iść do przodu. Mam nadzieję,
że jeszcze w tym sezonie uda się coś osiągnąć. Jak już Wam wspominałem
najbliższy start już w niedzielę podczas Górskich Mistrzostw Polski w Jeleniej
Górze. Trzymajcie za mnie kciuki.