By móc oficjalnie zamknąć sezon 2016 i skupić się na 2017, pasuje dokonać podsumowania. W poprzednim wpisie starałem się wam przekazać, jak ważne jest stałe śledzenie swoich treningów i odczuć, jeśli chcemy stawać się lepsi i lepsi. Tak samo dla mnie spojrzenia na tegoroczne wyścigi z perspektywy czasu, już bez emocji pozwala oczyścić głowę i nastawić się pozytywnie na kolejne wyzwania.
Przyznam szczerze, że lubię listopad także dlatego, że można nadrobić całoroczne zaległości w spotkaniach ze znajomymi i rodziną i na chwilę dać głowie odpocząć od kolarstwa. Jednak całkowite zaprzestanie aktywności byłoby głupotą. Wiem, że każdy zawodnik ma swoje ulubione sposoby na posezonowe treningi. Ja urozmaicałem swoje dni jazdą na rowerze MTB, co jest dla mnie standardem o tej porze roku, do tego siłownia, gdzie pracowałem nad masą mięśniową, a wszystko uzupełniałem spacerami po górach. Intensywność tych wszystkich ćwiczeń określiłbym jako umiarkowaną. W tym roku podchodzę do tych przygotowań już z trochę chłodniejszą głową, niż w poprzednich latach. Nie chcę popełniać błędów z wcześniejszych sezonów i razem z trenerami postanowiliśmy, że na trening typowo kolarski przejdę od grudnia. Większość ostatniego miesiąca w roku spędzę w Hiszpanii, a konkretniej na Wyspach Kanaryjskich z kilkoma kolegami z Verva Activejet Team. Co ciekawe, będzie z nami też prezes Piotr Bieliński, który tak jak my przygotowuje się do swojego sezonu w rywalizacji amatorów. Motywację mamy więc gwarantowaną!
Przejdźmy jednak do samego podsumowania. Wiecie, że to był dla mnie pierwszy rok w karierze w ekipie z licencją ProContinetal. Debiut na tym szczeblu oceniam całkiem dobrze. Już przed sezonem wiedziałem, że poprzeczka się podnosi i czekają mnie lepsze cięższe, mocniej obsadzone wyścigi. Odpowiednie nastawienie mentalne sporo mi dało i koniec końców oceniam sezon dobrze, choć bardzo żałuję drobnych nieszczęść, które mi się przydarzyły.
Zacznę od tego, że w pierwszym sezonie na wyższym poziomie udało mi się osiągnąć kilka naprawdę dobrych rezultatów. Kilkukrotnie meldowałem się w czołowej „siódemce” na silnie obsadzonych klasykach z kategorią 1.HC, co do tej pory nigdy mi się nie udawało i należy to zakwalifikować jako spory plus. Co więcej, przełamałem się także, jeśli chodzi o zwycięstwa. W końcu zacząłem wygrywać, a pierwszy triumf wypadł na mój ulubiony wyścig w Polsce, czyli Ślężański Mnich w Sobótce – uwielbiam się tam ścigać na rozpoczęcie sezonu w kraju, a do tego stanąłem na najwyższym stopniu podium. Ogólnie udało mi się wygrać w tym sezonie trzy razy. Naprawdę tego potrzebowałem i strasznie mnie to nakręcało, by ścigać się jeszcze lepiej.