Wróciłem do gry - tak mogę określić swój występ w Solidarce...
Po powrocie na rower, podczas Mistrzostw Polski w Świdnicy, przyszła pora na Wyścig Solidarności i Olimpijczyków. Przed startem byłem dobrze zmotywowany. Nie złamały mnie problemy z kolanem i wynikająca z tego słaba jazda w krajowym czempionacie. Przeciwnie - dostałem pozytywnego kopa. Trasa Solidarki bardzo mi pasowała. Chciałem sobie coś udowodnić i mając wsparcie całej drużyny od pierwszego etapu, po prostu nie mogłem dać ciała.
Wszystko zaczęło sie bardzo dobrze. Na pierwszym etapie, kontrolowaliśmy wyścig, by na końcowych metrach przejąć inicjatywę i wpaść na metę z przodu peletonu. Wygrałem, dzięki pomocy drużyny. Byłem bardzo szczęśliwy, lepszego rozpoczęcia wyścigu nie mogłem sobie wymarzyć. Od razu coś jakby ze mnie spadło.. Ostatnie niepowodzenia siedziały mocno w głowie. Sam już, po tym paśmie nieszczęść, miałem chwilę zwątpienia, czy to się wreszcie skończy. I się skończyło w najlepszy możliwy sposób.
Drugi etap wyścigu także przebiegał pod nasze dyktando. Już na samym początku wygrałem lotnę premię, dodając cenne sekundy w generalce. Pod koniec zrobiło się nerwowo. Kraksa goniła kraksę, jedna zdarzyłą się na 400 metrów przed metą i niestety przekreśliła nasze szanse na zwycięstwo. Mimo to zająłem drugie miejsce, utrzymałem lidera, jednakże nie z tego się cieszyłem. Bardziej liczyło się podium Łukasz Bodnara, która asekurował mnie do samego końca.
Niestety kolejne etapy nie ułożyły siętak dobrze. Cały, krótki trzeci etap jechaliśmy w deszczu. Tak jak wcześniej kontrolowaliśmy peleton wspomagani przez zagraniczne drużyny, zainteresowane finiszem. Na końcowej rundzie odcinka czekała nas jazda po krętej drodze, wypełnionej częśćiowo kostką brukową. Postanowiłem od razu zaatakować na wyjeździe, co miało mi pomóc w przesunięciu do przodu. Niestety, marzenia moje i dwóch innych uciekinierów zostały pokrzyżowane. Pilot wyścigu i samochód techniczny zawiodły nas w zupełnie złą stronę. Zanim się zorientowaliśmy, było po wyścigu... Katastrofa, ale nadal miałem lidera...
Zdecydowanie najgorzej wspominać będę czwarty etap. Na jednej z lotnych premii w zakręcie, podcięło mi przednie koło. Być może na zakręcie było trochę piasku, czego nie zauważyłem i wylądowałem na asfalcie. Przewrotka, choć niegroźna, narobiła stratu. Ruszyłem dalej, ale zacząłem odczuwać spory ból prawego kolana, niestety tego nieszczęsnego, z którym zmagałem się w ostatnim czasie. Postanowiłem zrezygnować z walki i jedynie dojechać do mety. Poprzednie starty dały lekcje, że lepiej nie eksploatować się zaraz po krasie, bo w przeciwnym razie stan może się pogorszyć. I tak, mimo złego samopoczucia i chęci wycofania, dojechałem do mety, w peletonie. I wciąż byłem pierwszy w generalce.
Przed ostatnim etapem nie wiedziałęm czego się spodziewać. Nie czułem się za dobrze, ale jednocześnie nie chciałem stracić koszulki lidera, choć brałem pod uwagę taką ewentualność. Moja drużyna cały dzień pracowała na czele peletonu. NIestety, ja nie byłem w stanie odwdzięczyć się wygraną generalce. Wszystko mnie bolało, czułem się opchunięty, a do tego doszedł jeszcze upał, co nie ułatwiało jazdy. Na końcowych rundach zostałem z tyłu, to nie był zdecydowanie mój dzień.
Niestety wyścigu nie wygrałem. Na pocieszenie dla ekipy, solidnie pracujący Łukasz Bodnar dojechał na szóstej pozycji. Mi udało się wygrać etap i zająć drugie miejsce w generalce oraz zwyciężyć w klasyfikacji punktowej. Mimo pecha, jestem zadowolony z wyścigu. Wróciłem do gry i bardzo się cieszę. Nie miałoby to jednak miejsca, gdyby nie pomoc chłopaków z drużyny. To dzęki nim mogłem jechać spokojnie i być we właściwym miejscu, w decydującym momencie. Wiem, że sporo kosztowała ich praca na przodzie peletonu. Naprawdę, super mieć taką drużynę :)