Pierwsze tygodnie maja wyszły tak jakbym tego chciał. Po super początku we Frankfurcie, Grody wypadły poniżej oczekiwań. To był znak, że czas zrobić sobie przerwę.
Maj rozpocząłem od niezłego występu na klasyku we Frankfurcie. Cała ekipa pojechała bardzo dobrze, kasując groźne akcje i pomagając w końcówce. Wyścig był ciężki, ale na podjazdach jechało mi się dobrze i wiedziałem, że mogę powalczyć. Końcowe kilometry na rundzie były bardzo kręte, przez co podążaliśmy się jeden za drugim i ciężko było ustawić się gdzieś wyżej. 400 metrów do przodu zaryzykowałem i ruszyłem z około 12-13 pozycji. Nie mogłem dłużej czekać. Starczyło na siódme miejsce, z czego byłem zadowolony.
Po Niemczech nabrałem sporo optymizmu i na Grody jechałem z myślą o zwycięstwie. Niestety trasa zweryfikowała plany na niekorzyść. Już sam pierwszy etap nie do końca się ułożył, ale takie jest kolarstwo. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Taka specyfika naszego kolarstwa… Generalka w zasadzie była pozamiatana, lecz nadal można było podskoczyć do góry. Powiodło nam się dopiero na ostatnim etapie. Cieszę się, że wróciliśmy do domu z etapowym zwycięstwem, choć osobiście czuję lekki niedosyt, że nie dałem rady powalczyć o coś więcej.
Gorsza postawa na Grodach dała mi jasny sygnał. Musiałem odstawić rower na tydzień, by nabrać się świeżości i lepiej przygotować się do następnych wyścigów. Wszystkie starty w Polsce odpuściłem, koncentrując siły na szlifowaniu formy przed zagranicznymi wyzwaniami. Przede mną teraz jazda w Velothon Wales, Tour of Estonia, a na końcu Tour de Suisse. Najbardziej chciałbym ugrać coś w Estonii. Szwajcaria będzie bardzo ciężkim, chyba najdłuższym wyścigiem w sezonie. W dodatku trasa wiedzie po wymagającym, górskim terenie, także dostanę pewnie niezłą lekcję, która zaprocentuje w przyszłości. Oczywiście nie oznacza to pasywnej jazdy!