Dzisiaj także postanowiłem napisać trochę o masażu, ale tym razem z punktu widzenia przeciętnego kolarza amatora.
Ostatni wpis poświęciłem ważnej roli masażu w życiu profesjonalnego cyklisty. Mimo obszerności poprzedniego wpisu, zdecydowałem się kontynuować wątek, ponieważ wśród naszego społeczeństwa popularność jazdy na dwóch kółkach wzrasta z każdym upływem czasu. Im lepsza pogoda, tym amatorzy kolarstwa, starają się wyjeżdżać na dłuższe trasy, niejednokrotnie przeciążając organizm bez odpowiedniej regeneracji. Oczywiście bardzo chwalę zamiłowanie do roweru, ale ryzyko niespodziewanej kontuzji pojawia się zawsze, dlatego lepiej zawczasu podjąć środki zapobiegawcze. Masaż jest zdecydowanie jednym z nich i to jednym z najskuteczniejszych.
Jak wykonać dobry masaż, gdy nie mamy możliwości skorzystania z usług profesjonalnego masera? Można zaopatrzyć się specjalny wałek, albo jak kto woli roller, fit roller, foam roller albo pianka. Dla jeszcze niezorientowanych to taka dziwna rzecz, w kształcie rolki, zbudowana z zaschniętej piany. Instrukcja obsługi jest bardzo prosta. Przede wszystkim kładziemy się. Następnie ustawiamy wybrane partie mięśni na wałku tak, aby pracowały całym ciężarem ciała. Gdy się upewnimy, że wszystko gra, możemy zacząć rolować :)
Pierwszy kontakt z pianką bywa zazwyczaj bolesny. Mięśnie są nieprzyzwyczajone, gdzieniegdzie zbite i skurczone, także musi trochę minąć zanim przyjmą do wiadomości nowe ćwiczenie. Przy okazji warto się trochę porozciągać.
Na koniec złota rada - nie przesadzajcie zbytnio z wałkiem. Nie róbmy nic na siłę. Jak bardzo boli, trzeba odpuścić i pracować z wyczuciem. To nie jest tak, że im bardziej stękamy, tym lepiej. Intensywność czy zakres ruchu zwiększajmy rozsądnie z tygodnia na tydzień, bez gwałtownego przyśpieszenia. W przeciwnym razie narażamy się na kontuzje, a przecież pożądany skutek całej filozofii jest zupełnie odwrotny i w głównym założeniu zakłada pełen relaks.