Masaż - nieodzowny element regeneracji i zdecydowanie najprzyjemniejszy obowiązek, jaki może nam się przytrafić w sportowym rozkładzie dnia.
Dzisiaj nie wyobrażam sobie wyjść na wyścig bez wizyty u masera. Wcześniej nie było to dla mnie takie oczywiste. Pamiętam, jak za młodu musieliśmy sobie radzić bez tego, nawet na "etapówkach", i co tu dużo ukrywać - dało się odczuć różnicę. Po przejechaniu długiej trasy, mięśnie są gdzieniegdzie ponadrywane i jeżeli chcemy szybko wrócić do normy, koniecznie musimy zadbać o jak najlepsze rozmasowanie. Poprzez nacisk i rozwałkowanie mięsień natychmiast się rozluźnia, polepszeniu ulega przepływ krwi, która szybciej transportuje substancje odżywcze do poszczególnych partii ciała. Po prostu - wszystko działa jak należy.
Nie zawsze podczas masażu popadamy w błogi nastrój. Im cięższy wyścig, kolejne etapy w nogach i większe zmęczenie, tym obolałe kończyny bardziej negatywnie reagują na mocniejszy ucisk i automatycznie zamiast rozprężenia, odczuwamy przejściowy dyskomfort. Da się to oczywiście przetrwać, zwłaszcza jeśli dobrze układa się współpraca z masażystą, który swoimi umiejętnościami jest w stanie sprawić, aby wszelkie odbywające się czynności przyniosły więcej relaksu niż cierpienia. Przede wszystkim należy cały czas rozmawiać z maserem i sygnalizować, na które miejsca powinien zwrócić uwagę, a gdzie obchodzić się ostrożniej z racji bólu.
Jednym z elementów masażu, czy po treningu czy wyścigu, powinno być rozciąganie. Nie zawsze jednak mamy na wszystko czas. Przeciętnie cały zabieg trwa około 40 minut dziennie lub godzinę z okładem. Niekoniecznie musi odbywać się codziennie. Niekiedy, zwłaszcza jak odbyliśmy lekki trening, możemy sobie zrobić dzień przerwy.
Na koniec istotna wskazówka - przed masażem należy unikać spożywania dużych posiłków. Wówczas, po rozpoczęciu wysiłku, krew zaczyna się transportować do żołądka, co zdecydowanie zmniejsza efektywność.