Kilka tygodni temu oficjalnie dobiegł końca kolejny sezon ścigania na zawodowym poziomie. Mówiąc całkiem szczerze – pod aspektem sportowym ten rok w zasadzie dla mnie nie istniał. Złapana w grudniu kontuzja przekreśliła wszystko grubą kreską. Nie zbudowałem aspektów fizycznych, sportowych. Gdy wróciłem na rower, niewiele posuwało się do przodu.
Nie znaczy to jednak, że się załamałem, rozkładając ręce nad tragedią. Wręcz przeciwnie – chociaż nic nie wyszło jakbym chciał, dostrzegam pewne zmiany. Głowa poukładała się momentalnie. Mam bardzo, ale to bardzo dużą motywację do najbliższych przygotowań, żeby wrócić na poziom, na jaki mnie stać, jaki wcześniej prezentowałem. Jestem aż zły, a całą złość przekuwam maksymalnie w mobilizację. To co się stało już się nie odstanie. Rozdział kontuzji zamykam szeroką klamrą i zaczynam pisać nowy.
Mam już gotowy cały cykl przygotowań do nowego sezonu. Każdy punkt dokładnie przemyślałem i jest nastawiony do jednego celu – odzyskać starego siebie. Zdaję sobie sprawę, że po kontuzji wróciłem za szybko. Nie miałem szans na osiągnięcie optymalnej dyspozycji i wspięcie się na wyżyny. Czasu miałem zdecydowanie za mało. Gdybym chciał wrócić do ścigania w pełni naszykowany, musiałbym odpuścić całkowicie wszystkie wyścigi i czekać na 2017. A tego robić nie chciałem. Na szczęście teraz mój okres na skonstruowanie upragnionej dyspozycji jest znacznie dłuższy. Nie odpoczywam, bo nie ma na to czasu. Trenuję, żeby w nowym sezonie kibice zobaczyli innego Bernasa niż ostatnio. Trzymajcie kciuki!