Choć dopiero zaczął się listopad, to ja już myślami jestem przy sezonie 2016, w którym będę miał szczęście znów ścigać się dla ActiveJet Team, czyli grupy, która będzie już ekipą z drugiej dywizji. Zanim jednak to nastąpi, jestem wam winien podsumowanie sezonu 2015.
Sezon 2015 – szczerze mówiąc, oceniam go bardzo średnio. Nie jestem zadowolony sam z siebie i swoich wyników, bo na wiele momentów byłem dobrze przygotowany, a ani razu nie udało mi się odnieść zwycięstwa. Jestem dla siebie krytyczny, ale cieszy mnie, że zespół i dyrektor sportowy są zadowoleni z mojej pracy. Jakoś tak się składało, że częściej ktoś ze drużyny był danego dnia mocniejszy, i gdy już nam się taki lider wykreował, to oczywiście wszyscy na niego pracowaliśmy z całych sił.
Naprawdę wiele razy na przekroju całego roku znajdowałem się w ucieczkach – czy to jakichś krótszych bliżej mety, czy takich, które zaczynają się zaraz po starcie i jadą przed peletonem przez zdecydowanie większą część etapu. Zaczęło się od zimowych wyścigów w Hiszpanii i Portugalii. Na przykład w pięcioetapowym Volta ao Alentejo uplasowałem się na 13. miejscu, będąc dwukrotnie w odjazdach, a wyścig rozstrzygał się przecież na sekundy. Na szczęście tam zwyciężył nasz kolega z ActiveJet Team Paweł Bernas. W kwietniu jechaliśmy na Tour of Croatia i tam też na królewskim etapie długo jechałem w ucieczce, skończyło się na 11. pozycji w „generalce”. Potem maj, Tour des Fjords – to była dopiero piekielna ucieczka w deszczu, wietrze i chłodzie niemal przez cały etap. Nie miałem jednak na tyle szczęścia, by któraś z tych akcji się powiodła i zakończyła sukcesem.
Pamiętajmy też, że to nie jest tak, że pomyślę sobie: „a to dziś sobie pojadę w ucieczkę”. Oderwanie się od naprawdę mocnego peletonu wymaga wielu sił, które trzeba zachować od początku do samego końca. Do tego potrzeba dobrej pozycji na linii startowej, by mieć w ogóle pole do zabrania się w ucieczkę itd. Ja jednak nie rezygnowałem i dalej jechałem swoim, a o efektach przeczytacie w drugiej części podsumowania.