Wykorzystując małą przerwę w startach napiszę wam dziś trochę o pewnym elemencie kolarstwa. Kadencja - to słowo kojarzone głównie z polityką, choć dla zapalonych fanów kolarstwa znane zagadnienie. Ja jednak wytłumaczę dziś wszystko od podstaw.
Na jazdę kolarza składa się wiele czynników i elementów. Jednym z nich jest kadencja. Co to takiego? To częstotliwość obrotu korbą (pedałami) w rowerze. Są zawodnicy, którzy jeżdżą na wysokiej kadencji, ale są też tacy używający niskiej kadencji. Ja jestem przykładem kolarza jeżdżącego na niskiej kadencji, czyli można powiedzieć, że jestem zawodnikiem siłowym. Pewnie inny kolarz powiedziałby wam, że to źle, inny że dobrze, bo tak naprawdę nie ma tu dobrej odpowiedzi, nie ma jakiegoś uniwersalnego rozwiązania. To jest element, którego nie da się do końca wytrenować. Jeździ się "miękko" (na wysokiej kadencji, ok. 100 obrotów na minutę) lub "twardo" (na niskiej kadencji, ok.60-70 obrotów na minutę).
Weźmy na ten przykład dwóch wielkich rywali, którzy w przeszłości walczyli ze sobą na trasach - Lance'a Armstronga i Jana Ullricha. Amerykanin jeździł na wysokiej kadencji, a Niemiec wręcz przeciwnie, bo na bardzo niskiej kadencji. Obaj ostro rywalizowali, bez względu na stosowaną kadencję. Mając potężnie zbudowane nogi można nawet w górach jechać bardzo twardo, na ciężkich przełożeniach, ale trzeba mieć ku temu odpowiednie predyspozycje. Nie chodzi tu już nawet o poziom wytrenowania, ale o strukturę całego organizmu.
Ważna kwestia - jadąc na wysokiej kadencji bardziej obciążamy miesień sercowy. Na niskiej kadencji - mięsień, którym napędzamy rower, czyli mówiąc wprost mięśnie nóg.
O tym jak ta kadencja wygląda u mnie i jakie zastosowanie powinna mieć w treningu, dowiecie się w kolejnym wpisie.