Tour des Fjords to kolejny fajny, wymagający i dobrze obsadzony wyścig, jaki znajduje się na naszym rozkładzie w tym sezonie. Podchodzimy do niego z głowami podniesionymi do góry, a rywalizacja na tej bardzo urozmaiconej trasie w Norwegii zapowiada się bardzo ciekawie.
Norwegia nie słynie z wielkich gór sięgających nieba, ale trasy tam wcale też nie są płaskie. Na etapach Tour des Fjords będzie mnóstwo krótszych, 2-3 kilometrowych podjazdów, co chwilę jest jakiś interwał góra-dół i to jest bardzo wymagający wyścig, na którym w zasadzie nie ma żadnego płaskiego etapu. Mety w poszczególne dni zlokalizowano w pięknych miastach, jak choćby Bergen czy Stavanger, gdzie często jest do przejechania jeszcze kilka rund, ale i w tych miastach potrafią być 2,5 kilometrowe górki o średnim nachyleniu 15 procent. To też sprawia, że tak naprawdę wygrać tu może każdy typ kolarza – i sprinter, i góral, i zawodnik lubiący klasyki, dlatego spodziewam się, że wielu będzie upatrywało swojej szansy i urywało się na tych licznych krótkich podjazdach. Pięć etapów po około 200 kilometrów – jest co jechać.
W tym wszystkim smuci mnie tylko to, że prognoza pogody na ten wyścig jest kiepska, bo niemal cały czas ma padać – z tym zresztą kojarzy nam się północna Europa. Zawsze trudniej jeździ się przy padającym deszczu, ale cały peleton ma takie same warunki, więc każdy będzie miał z tym problem. Kolejny raz przyjdzie nam wystartować w silnie obsadzonym wyścigu, będą ekipy z Pro Touru i takie nazwiska jak Kristoff, Cancellara, Boasson Hagen, ale podchodzimy do tego wszystkiego z głowami podniesionymi do góry. Jedziemy tam po dobre rezultaty, które już w tym sezonie osiągaliśmy nie tylko w Polsce, ale i poza granicami, wygrywając etapy, czy całe wyścigi. Transmisje będzie można oglądać w Eurosporcie, dlatego wszystkich gorąco zachęcam do ściskania za nas kciuków przed telewizorami. Widoki powinny być równie piękne, jak na Tour of Croatia.