Ostatnio otrzymałem swój nowy model roweru, na którym będę trenował na co dzień. Kluczowym zadaniem na sam początek było dopasowanie go i przełożenie wszystkich ustawień z pojazdu używanego już na zgrupowaniu. Ewentualne rozbieżności na tym polu mogłyby przynieść nieprzyjemne konsekwencje.
Za mną już pierwszy tydzień po powrocie ze zgrupowania w Hiszpanii i Portugalii. Udało się trochę odsapnąć, pozałatwiać sprawy po długiej nieobecności w domu i nacieszyć się rodziną. Ale w tym wszystkim rower pozostaje oczywiście cały czas w obszarze moich głównych zainteresowań. Tym bardziej, że zaraz po przyjeździe dostałem swój nowy egzemplarz Treka Emonda SLR. Już podczas zgrupowania miałem okazję się z nim zapoznać i potrenować, i tak już pisałem, spisuje się on rewelacyjnie – można powiedzieć, że płynie.
Ale bardzo ważne jest, by taki nowy rower idealnie dopasować do siebie. Pozycja kolarza na „maszynie” jest niezwykle istotna i musiałem popracować nad tym, by tę pozycję i odpowiednie ustawienia z pojazdu używanego w Hiszpanii przełożyć na ten nowy treningowy egzemplarz mojego Treka. Te ustawienia muszą być odwzorowane co do milimetra, dlatego jeden cały dzień po powrocie spędziłem przy rowerze, by odpowiednio ustawić siodło, kierownicę itd. Chodzi o to, by gdy potem przesiądę się na pojazd startowy, wszystkie kąty pracy zostały zachowane, bo zmiana wpłynęłaby na pracę mięśni i mogłoby się wydarzyć coś dziwnego. Różnica dwóch-trzech milimetrów na przykład w ustawieniu siodła mogła by już przy długiej jeździe stwarzać większe ryzyko naciągnięcia mięśnia, bólu kolan i tym podobnych niedogodności, a tego chcę uniknąć. Zapewne słyszeliście kiedyś o „bike fittingu” – to właśnie tego typu czynności musiałem wykonać.