Krótka regeneracja, masaż i znów siadamy na rower. Tegoroczny, jubileuszowy, bo 25. Wyścig Solidarności i Olimpijczyków stanowi ważny punkt w moim rocznym rozkładzie. A jest o co walczyć.
Przed wyścigiem nie chcę dużo mówić. Chcę dużo zrobić, a potem dużo mówić na ten temat, co udało mi się osiągnąć. Taki po prostu jestem i tak będzie też tym razem. Nie ma co zapowiadać czegoś niestworzonego. Mam swój cel na ten wyścig, który chcę zrealizować. Z pewnością dobry wynik przybliży mnie do mojego głównego celu w tym sezonie, czyli startu w Tour de Pologne. Mam nadzieję, że przez dwa dni od mistrzostw Polski w Sobótce ta forma nigdzie się nie ulotniła i będę widoczny na tym wyścigu.
Jednak dobrze wiem, że sama dobra dyspozycja kolarza nie gwarantuje od razu wyników. Są też inne czynniki, które mają na to wpływ. Żeby coś wygrać, wszystko musi się zgrać w jednym momencie. Zdarzają się przecież kraksy, defekt w rowerze, jakiś słabszy dzień, albo inne przygody. Ale konkretny cel na wyścig jest znany tylko mi i nie zamierzam go zdradzać. Tak jak wspomniałem – wolę więcej robić, niż mówić.
Wyścig Solidarności i Olimpijczyków to dla mnie zawsze fajne zawody. To właśnie po nim w 2011 roku udało mi się załapać do reprezentacji Polski na 68. Tour de Pologne. W pamięci utkwiła mi świetna, 200-kilometrowa ucieczka z jednym z młodzieżowców Rabobanku. Było tym lepiej, że wygrywałem z nim wszystkie premie górskie i lotne. Czułem się naprawdę fantastycznie. No i zostałem zauważony, bo ówczesny selekcjoner, a teraz mój dyrektor sportowy w ActiveJet Team Piotr Kosmala wręczył mi powołanie na największy polski wyścig.