Od startu do mety wyścig miał naprawdę wysokie tempo. Było mnóstwo ataków, odjazdów ucieczek – działo się co nie miara. Na pewno faworytami byli Michał Kwiatkowski czy Bartek Huzarski oraz inni zawodnicy z zagranicznych grup, ale kolarstwo to taki sport, gdzie nie wszystko da się przewidzieć. Ucieczki odchodziły, ale przewagi nie były duże, więc wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą. Ja jednak wiedziałem, że mistrzostwa Polski to mój dobry okres. Niedziela też była moim dobrym dniem i to zaowocowało dwoma medalami dla naszego zespołu.
Nasza ekipa robiła świetną robotę tego dnia. W każdy odjazd staraliśmy się sami angażować, albo ciągnąć grupę, by redukować straty. W końcówce wiedziałem, że będę się szykował do ataku. Dzień wcześniej byłem na przejażdżce i rozgrywałem sobie ten wyścig w głowie. Marzyło mi się, żebyśmy dojechali w okolice mety taką pięcio-, dziesięcioosobową grupą i wtedy na pewno spróbuję urwać się sam. No i wszystko się tak super złożyło, że na niedużym podjeździe dogoniliśmy Leszka Plucińskiego i wiedziałem, że to jest ten moment, to okienko dla mnie. Po chwili doskoczył do mnie Bartłomiej Matysiak, a na kole za nim wjechał mój kolega z zespołu Paweł Franczak. Lider CCC nie był zbyt skory do zmiany, gdy go o to poprosiłem, więc sam musiałem dyktować tempo naszej trójce. Stwierdziłem, że jak już uciekliśmy, to trzeba pojechać na maxa. Przy wjeździe do Sobótki już wiedziałem, że mamy dwa medale. Na podjeździe do mety nie patrzyłem za siebie, bo bałem się, że jak zacznę kombinować, to z tyłu ta mocna, goniąca grupa nas połknie.
Wtedy już byłem świadomy, że nie powalczę o złoto. Zaatakowałem, potem ciągnąłem ucieczkę i po prostu zabrakło paliwa. „Franek” poszedł w finisz z Matysiakiem, lecz też opadł z sił. Cieszę się, że to właśnie Bartłomiej Matysiak został mistrzem, bo to wszechstronny kolarz i będzie godnie dzierżył koszulkę czempiona. Ja się ogromnie cieszę z naszych dwóch medali, z mojego brązu.
Powiem szczerze i z pełną świadomością, że gdyby to Paweł Franczak poprowadził akcję to ja na mecie byłbym sobie w stanie poradzić z Bartkiem. Ale absolutnie niczego nie żałuję i nie mam żalu. Jeździmy zespołem i zrobiliśmy wszystko jak należy. To był nasz dzień! Z siebie też jestem zadowolony, bo na trasie byłem bardzo aktywny. Odpierałem ataki, sam szarpałem i naprawdę dałem o sobie znać w tym wyścigu. Na końcówce już nie kalkulowałem. Zbliżając się do mety byłem tak szczęśliwy, jakbym ten tytuł mistrzowski zdobył.
W ogóle ten weekend był dla ActiveJet Team wspaniały. Uważam, że zdobyliśmy najwięcej ze wszystkich grup. W sobotę nasi młodzieżowcy dzielnie walczyli, a Tomasz Mickiewicz zdobył brązowy medal. Naprawdę wielkie brawa dla niego.
Na podium staliśmy tylko ja i „Franek”, ale te medale to triumf całego zespołu. Byłem pełen podziwu, jak chłopaki z zespołu angażowali się i pomagali nam na każdym kilometrze. Tu kontra, tu ucieczka, tu dociągnięcie, naprawdę wszystko szło jak w idealnej maszynie. W każdym najmniejszym zdarzeniu na trasie ktoś od nas brał udział. Ponadto lwią pracę wykonał cały nasz sztab. Mechanicy, dietetycy trenerzy, masażyści, dyrektor sportowy – naprawdę duża grupa ludzi, nie da się wszystkich wymienić. Dzięki chłopaki! Oddzielne słowa należą się prezesowi Piotrowi Bielińskiemu za to, że zbudował tak fantastyczny team. Warunki mamy idealne. To wszystko nie tylko wygląda super, ale też jest super. Czasem coś jest ładnie opakowane, ale w środku jest całkiem inaczej. U nas wszystko gra od A do Z i to jest gigantyczny plus.
Jest jeszcze jedna ważna osoba – moja narzeczona. Dziękuję Ci za wyrozumiałość w te wszystkie dni rozłąki i za to, że wspierasz mnie każdego dnia. To Nasz sukces.