Zawsze jednak trzeba pamiętać o znanym frazesie, że „mistrzostwa rządzą się swoimi prawami i wszystko się może zdarzyć”. Co jest w 100 procentach prawdą! To tylko jeden wyścig, jeden etap. Różnie może się to wszystko ułożyć i zakończyć całkowicie niespodziewanie. Przyjeżdżają też mocni kolarze z zagranicznych grup, którzy mogą sporo namieszać. Z tym że oni mają trudniej, bo muszą sobie radzić w pojedynkę. Nam jeżdżącym w polskich grupach jest pod tym względem łatwiej, bo zawsze jest wsparcie całego zespołu. Ale nie będę zdziwiony, jeśli któryś z kolarzy Pro Touru sięgnie po złoto.
W zeszłym roku nie zdobyłem medalu, ale długo jechałem z przodu z Łukaszem Bodnarem (wtedy jeszcze w innych drużynach) i kilkoma innymi kolarzami. Na jednym z przegibków udało mu się odskoczyć i zdobył brązowy medal, a ja niestety zostałem.
Naturalnie wyścig ze startu wspólnego to mój główne zawody. W środę odbyła się już jazda indywidualna na czas, ale ja w niej nie startowałem – to nie moja bajka. Do tej konkurencji typuje się kolarzy, którzy się w tym specjalizują i walczą o najwyższe cele. Ja wolę ścigać się po górach, nie ma sensu tracić siły na czasówkę, by zająć jakąś odległą lokatę.
Przed wyścigiem nie mam jakichś specjalnych rytuałów, które robię, by poradzić sobie ze stresem. Na pewno alienowanie się od grupy nie pomaga. Dlatego zawsze staram się ostatnie dni i godziny spędzać z chłopakami z zespołu. Nie zamykam się w pokoju, wolę pogadać i pośmiać się w grupie, bo to pozwala wyluzować się i na chwilę zapomnieć o starcie.
Ale kiedy wsiadam na rower, jestem skupiony już tylko na swoim celu.
Trzymajcie kciuki!