Wielu sportowców spędza zdecydowaną większość dni w ciągu roku jeżdżąc na zawody i trenując daleko poza miejscem zamieszkania, z dala od rodziny. Kolarstwo jest inne. Codzienny trening możesz wykonać sam. Ja wsiadam na rower w mojej wiosce pod Warszawą i mam niemal nieograniczone pole manewru, jeśli chodzi o kierunki. Przebywanie na co dzień w domu daje mi wewnętrzny spokój.
W zespole mamy swojego dietetyka. On dokładnie mówi nam, co i kiedy powinniśmy jeść. Każdy z nas ma jednak jakieś nawyki żywieniowe i staramy się to dopasować tak, by wszystko współgrało. Jemy więcej razy, ale w mniejszych ilościach. Po wyścigach i między wyścigami potrzebujemy więcej węglowodanów. Na noc z kolei przyjmujemy więcej białka. O każdej porze możemy konsultować się z naszym dietetykiem i dowiadywać się, jakie produkty powinniśmy spożyć. Kuba Czaja jest świetnym specjalistą, zna nas na wylot.
Mój codzienny trening polega tak naprawdę na jeździe po okolicy. Często trenuję koło Zalewu Zegrzyńskiego, czy jeżdżę krajową „8”. Mam swoje ulubione trasy i trening odbywa się w zasadzie pod nosem. Poza zgrupowaniami, które organizuje nam zespół, mam możliwość być w domu i trenować, co jest na pewno dobre, bo mogę spędzać czas z rodziną. Najbardziej boli brak podjazdów, bo na Mazowszu oczywiście brakuje gór.
Jazdę po pagórkach szlifujemy na zgrupowaniach. Tam wykonujemy zdecydowanie więcej pracy fizycznej, szykujemy też taktykę. Takie wyjazdy zdarzają nam się jednak głównie przed sezonem. Największą frajdę sprawia mi, gdy na pomiarze mocy widzę, że z każdym miesiącem robię postęp. To dodaje mi krzepy.