Podczas Tour de Fjords przeżyłem prawdziwą huśtawkę nastrojów- na jednych etapach szło mi bardzo dobrze, na innych trochę słabiej.
Dwa dni wyścigowe mogę uznać za udane. 15.miejsce na jednym odcinku bardzo motywuje i pokazuje, że nie ma dużej przepaści między naszą grupą, a najlepszymi kolarzami na świecie.
Żałować mogę ostatniego etapu, na którym odnowiła mi się stara kontuzja kolana. Zdrowy rozsądek podpowiedział, że nie warto robić sobie krzywdy, więc podjąłem decyzję o wycofaniu. Organizm na tym skorzystał, ale psychika raczej nie. Jedziesz konsekwentnie cały wyścigu, a tu nagle u progu finiszu jesteś zmuszony odpuścić. Nie da się nie być sfrustrowanym. Na szczęście uraz nie okazał się poważnym, fizjoterapeuta od razu uspokoił wszelkie obawy i stwierdził, że mogę już wrócić do treningów na pełnym obciążeniu.
W ostatnich dniach postanowiłem trochę odpocząć. W końcu Fiordy dały wszystkim mocno w kość nie tylko ze względu na trudną trasę, ale przede wszystkim fatalną pogodę. Jazda na rowerze w deszczu przy pięciu stopniach na termometrze nie jest najprzyjemniejsza. Niektórzy byli tak podłamani złymi warunkami, że już drugiego dnia chcieli zrezygnować. Oczywiście na słowach się skończyło, bo nikt nie chciał zrobić sobie wstydu.
W Norwegii nie osiągnąłem super wyników, ale do mety zawsze dojeżdżałem z czołówką. Forma idzie ku górze, teraz trzeba to tylko wykorzystać i przełożyć na wyniki. W najbliższych dniach moje przygotowania będą skoncentrowane na Igrzyskach Europejskich w Baku. Jako reprezentant Polski wezmę udział w jeździe indywidualnej na czas. W związku z tym wypada przeprowadzić kilka specjalistycznych treningów na rowerze czasowym.