Na Ślężańskim Mnichu nie spisałem się oszałamiająco, ale również nie liczyłem na nic wielkiego. Mimo to, da się odkryć kilka pozytywów. Najważniejszy to przybliżenie do formy sprzed końcówki marca. Teraz byle do przodu.
Do Sobótki przystępowałem z zamiarem niesienia pomocy lepiej dysponowanym kolegom. Nie ulega wątpliwości, że grypa, z którą zmagałem się jakiś czasu temu trochę wyniszczyła mój organizm i negatywnie odbiła się na formie. Nie chciałem zatem porywać się na nie wiadomo co, tylko skupić na zadaniach drużynowych. Jechałem przede wszystkim treningowo, bez nastawienia na super wynik.
Na wyścigu zrobiłem swoje. Kilka razy przeprowadziłem z chłopakami udane akcje, wskutek czego Paweł Franczak dojechał na dobrym drugim miejscu. Myślę, że jako ekipa zaprezentowaliśmy się całkiem przyzwoicie, zwłaszcza pod względem współpracy między sobą. Sukces „Franka” jest na to najlepszym dowodem.
Niby w Sobótce nie walczyłem o czołowe miejsca, ale dostrzegam kilka plusów. Przede wszystkim wracam do siebie, kondycja idzie do góry, w tygodniu mogłem normalnie potrenować i to w sporych rozmiarach czasowych. Mam nadzieję, że do Tour of Croatia będę już pełen wigoru. Na miejsce kolejnej rywalizacji ruszamy pod koniec tygodnia. Z pewnością będzie ciekawie, a emocji nie zabraknie.