Na początku tygodnia padłem ofiarą paskudnego przeziębienia i mimo wielkich nadziei nadal nie doszedłęm do siebie. Trudno, pojadę chory. Nie po to skróciłem pobyt w Polsce, żeby teraz odpuścić.
Dotychczas marzec układał się po mojej myśli. Po dobrej jeździe na Grande Premio Internacional do Guadiana czułem, że forma z każdym kolejnym dniem zmierza ku lepszemu. Na treningach dawałem z siebie sto procent, aby stać się jeszcze lepszym i podczas dwóch kolejnych startów powalczyć o jeszcze wyższe lokaty niż poprzednio. Wszystko zmierzało we właściwym kierunku aż do poniedziałku, kiedy dopadło mnie przeziębienie, a w dalszej kolejności katar, gorączka, kaszel i ogólne osłabienie.
Wtedy nie wpadałem jeszcze w zły nastrój, mogłem stanąć na nogi i nie traciłem nadziei. Siłą rzeczy musiałem zmniejszyć intensywność przygotowań - zamiast codziennej jazdy, zaliczałem jeden, godziny trening w odstępie dwóch dni. Przede wszystkim starałem się jak najlepiej o siebie zadbać. Dużo czasu spędzałem pod pierzyną, w ruch poszły aspiryna, witamina C i czosnek. Liczyłem, że pokonam chorobę i wyjadę się ścigać w pełni zdrów. Niestety, jest piątek, kilka godzin do inauguracji, a ja nadal nie jestem do końca sprawny. Jakbym nie czuł się wystarczająco źle, zaczynają odzywać się zatoki.
Nie powiem - jestem trochę zdruzgotany i załamany. Specjalnie zdecydowałem się na krótszy urlop w Polsce, by w Portugalii sięgnąć po satysfakcjonujące wyniki. Gdy wydawało się, że podołam swoim planom, przyszła choroba, która może sporo namieszać. Nie można jednak mówić, że przeziębnie automatycznie skreśla mi szanse podjęcia walki i przyzwoitej jazdy, kwestia tylko na ile okaże sie decydujące. Wierzę, że mocno zdystansuję niedogodność i nie zaprezentuję się gorzej niż w poprzednim wyścigu. Trzymajcie kciuki!