Sierpień to będzie chyba mój ulubiony miesiąc. Od Czech Cycling Tour, noga podaje jak należy. Czuję się świetnie, więc nie pozostaje nic innego jak tylko się cieszyć i korzystać z dobrej formy.
Niestety nie zawsze, wszystko układa się dokładnie tak jakbyśmy tego chcieli. Przykład – ostatni klasyk EuroEyes Cyclassics Hamburg. Jechałem dobrze przygotowany ze świadomością, że jeśli nadarzy się okazja, powalczę o dobre miejsce. Pierwszy kilometr i od razu zabrałem się do ucieczki z kolarzami reprezentującymi na co dzień barwy ekip z World Touru. Jakość naszej współpracy przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Trzymaliśmy równe, wysokie tempo, systematycznie podwyższając przewagę nad peletonem, która w pewnym momencie osiągnęła siedem minut. Wiadomo, im bliżej do mety tym różnice stawały się mniejsze, ale coraz bardziej docierało do mnie, że to się może udać. Warunki nie były łatwe, mocno padało, w peletonie nie obyło się bez kraks, a my nadal byliśmy na prowadzeniu. Ale grupa pościgowa nie odpuszczała. To był ten moment, kiedy musiałem wycisnąć z siebie ponad sto procent energii. Robiłem co mogłem, walczyłem i wierzyłem do samego końca. Na ostatnim kilometrze jeszcze przycisnąłem, niestety 250 metrów przed upragnioną metą zostałem wchłonięty. Szkoda, zabrakło bardzo niewiele.
Oczywiście nie mam nad czym rozpaczać. Pojechałem naprawdę dobry wyścig, wyróżniłem się na tle ekip z najwyższej dywizji. Wypada się chyba tylko cieszyć. Dostałem przy okazji dużą dawkę motywacji i potwierdzenie na dobrą formę. Teraz postaram się ją wykorzystać, by jak najlepiej pomóc drużynie w Górskich Mistrzostwach Polski. Nasz cel jest jasny – jedziemy po złoto.