Druga część historii pod tytułem: "Jak zaczęła się moja przygoda z kolarstwem?"
Poprzedni wpis zakończyłem na przybliżeniu sytuacji, dzięki której podjąłem treningi w Klubie Kolarskim Gliwice. Jak wspomniałem, dostałem tam wszystko czego wówczas pragnąłem. Nie minęły dwa tygodnie od wyrobienia licencji startowej, a już oczekiwałem pierwszego startu w kategorii młodzika. Swój debiut zapamiętam na długo. Jechaliśmy wtedy trasami w okolicach Oświęcimia. Mówiąć szczerze, nie byłem do końca zaznajomiony z zasadami, z czego zrodziła się dosyć śmieszna sytuacja. Otóż w całej ekscytacji zapomniałem, gdzie jest... meta. W głowie utrwaliło mi się, że musi mieścić się w tym samym miejscu co start i kiedy inni mocno finiszowali na zwykłym podjeździe, ja zastanawiałem się, dlaczego to robią... Dopiero po 200 metrach zorientowałem się, że wyścig dobiegł końca. Mimo zagapienia, nie wypadłem wcale źle- dojechałem na siódmym miejscu, co raczej uznaję za dość dobry wynik.
Później szło już lepiej. Gdy zacząłem wykazywać talent i dryg do kolarstwa, trener kładł duży nacisk na mój rozwój. Regularnie udawałem się na klubowe zgrupowania, a w wieku juniora ścigałem się z zawodnikami z całej Polski. Złego słowa nie mogłem mówić o sprzęcie, który zawsze służył mi na trasie. W porównaniu z innymi klubami, w Gliwicach mocno dbano o sprawy techniczne. Gdy coś się zepsuło, natychmiast było wymieniane.
Również podczas jazdy w Gliwicach sięgnąłem po dwa premierowe medale Mistrzostw Polski. Pierwszy zdobyłem z Kamilem Gradkiem w jeździe dwójkami na czas, kolejny w wyścigu ze startu wspólnego. Następnie opuściłem Gliwice.
W życiu młodego sportowca pojawia się często dylemat - nauka czy dalej sport. Ja nie miałem z tym problemów, w szkole średniej po prostu łączyłem jedno z drugim. Co jeszcze ciekawsze, chodziłem do jednego z lepszych ogólniaków w Gliwicach, więc nie miałem lekko. Aby skończyć szkołę, musiałem się dobrze zorganizować i zaangażować. Prymusem nie byłem, ale do najgorszych też nie należałem. Nie zdarzyło mi się być z czegoś zagrożonym. Po lekcjach od razu leciałem na dwugodzinny trening, po czym wracałem do domu i siadałem do książek. Wygodniej byłoby się wtedy położyć, ale wiedziałem, że nauka powinna być jednym z priorytetów i nie zamierzałem niczego zaniedbywać. Nie znaczy to, że nie brakowało wpadek. Przykładowo, trzy miesiące przed maturą, zapomniałem powiedzieć pani od polskiego, że przez miesiąc nie będzie mnie w szkole. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.